Pierwszy raz na Sardynię dotarłam na początku kwietnia 2014 roku. Wyjazd miał charakter rozpoznawczo-zwiadowczy i stał się pierwszym dla mnie pobytem we Włoszech (wizyta na lotnisku w Mediolanie wiele lat temu się nie liczy, przesiadałam się tylko z samolotu na samolot). Pojechaliśmy całą czteroosobową rodziną, naszym Myszkowozem, dla którego cała impreza stała się pierwszą poważną wyprawą.
 |
Chwila odpoczynku dla Myszkowozu i jego pasażerów |
Trasa przejazdu prowadziła nas przez Czechy i Austrię do Włoch, z noclegiem w okolicach Villach, w Alpach Karynckich, z widokiem na jezioro Wörthersee.
 |
Jezioro Wörthersee widziane z okna hotelu |
Drugi dzień podróży doprowadził nas do Livorno, z którego wypłynęliśmy wieczorową porą promem w kierunku Sardynii. Popołudnie przed wypłynięciem poświęciliśmy na szwendanie się po Livorno, w którym udało nam się nawet zgubić. Przecinające miasto kanały podobno upodabniają je do Wenecji, ale nie wierzcie w takie bajki, perłą Morza Liguryjskiego Livorno z pewnością nie jest.
 |
Livorno - port Pizy |
Prom, który przetransportował nas do Olbii to osobna historia. Należący do linii Moby statek utrzymany jest w tematyce kreskówek Looney Tunes. Ze wszystkich pokładów spoglądają na pasażerów postacie z tych animacji, a kawę można wypić w doborowym towarzystwie królika Bugsa.
 |
Podróżuj ze skunksem?!? |
 |
Pierwsze espresso na Sardynii |
Wcześnie rano - pobudka, zjazd z promu i już mogliśmy witać Sardynię. Tego dnia przejechaliśmy wyspę z północy na południe, do jej stolicy - Cagliari. Pierwsze wrażenia były nadzwyczajnie pozytywne - piękna pogoda, śliczne widoczki, tańsza niż na kontynencie kawa. W sumie to Sardynię podsumowaliśmy sobie od razu jako Irlandię z lepszym klimatem - też wyspa, też zielona i też wszędzie pasą się owce. Tylko deszczu jakby mniej padało.
Gdy jechaliśmy niespiesznie przez Sardynie, to włączył nam się tryb szperacza i poszukiwacza brązowych tablic. Ledwo zdążyłam zamarzyć sobie jakiś nurag, a już wyskoczył przed nami stosowny kierunkowskaz, do nuragu Losa. Jak się później okazało, to jeden z ciekawszych i lepiej zachowanych egzemplarzy tych tajemniczych megalitycznych budowli.
 |
Nurag Losa |
Wczesnym popołudniem dojechaliśmy do naszej bazy na najbliższe dwa tygodnie czyli do Quartu Sant'Elena. To trzecie pod względem wielkości miasto Sardynii wydało nam się mało inspirujące. Właściwie to sprawiało wrażenie podmiejskiej dzielnicy Cagliari. Dopiero później, gdy nieco czasu w nim spędziliśmy, odkryliśmy w nim parę ciekawych miejsc. Pierwszego dnia nie mieliśmy już sił i ochoty na dogłębną eksplorację - zjedliśmy lunch w małej restauracji (ach, te bakłażany i kabaczki w cieście, pychota) i poleniuchowaliśmy w hotelu.
 |
Pierwsze wrażenia z Quartu Sant'Elena |
Wieczorem pojechaliśmy jeszcze w ramach rekonesansu na plażę Poetto, podobno najsłynniejszą w okolicach Cagliari, która szczęśliwym trafem okazała się być oddalona od naszej bazy zaledwie o 1,5 km. Przed sezonem wakacyjnym sprawiała miłe, aczkolwiek lekko zaniedbane wrażenie. Ciekawe, jak będzie wyglądała w środku lata?
 |
Plaża Poetto na początku kwietnia |